Pracownicy Walcowni Andrzej w Zawadzkiem nie zostaną sami

Ważą się losy 435 pracowników zakładu, największego pracodawcy w 6-tysięcznym miasteczku. Choć zwolnienia nie zostały jeszcze formalnie wręczone, związkowcy, samorządowcy i pracownicy rozmawiają o tym, jak pomóc załodze. Dyskutowano o tym podczas nadzwyczajnego wspólnego posiedzenia Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego i Wojewódzkiej Rady Rynku Pracy.

Każdemu zależy na rozwiązaniu patowej sytuacji. Do Opola przyjechało także kilkudziesięciu pracowników likwidowanego zakładu. –  Już teraz dysponujemy analizami i rozeznaniem lokalnego rynku pracy. Rozpatrywane są różne formy pomocy, także tej z ministerstwa oraz funduszy europejskich  m.in. na aktywizację, szkolenia i zdobycie nowych kwalifikacji – mówi marszałek województwa opolskiego Andrzej Buła.

Jak dodał marszałek, pieniądze europejskie są bardzo mocno nakierowane na pracownika. – Wnioski mogą być składane indywidualnie na podnoszenie kwalifikacji, a z drugiej strony mamy pieniądze na przekwalifikowanie pracowników. To specjalne programy na takie właśnie sytuacje kryzysowe. UE w sektorze społecznym właśnie obok edukacji, zdrowia widzi właśnie rynek pracy jako ważny obszar narażony na różnego rodzaju zmiany  – wyjaśnił. – Chcemy rozmawiać o scenariuszach pomocy przede wszystkim pracownikom, ale też firmie, ponieważ też ma swój potencjał gospodarczy, który można wykorzystać do innych przedsięwzięć gospodarczych. Działamy wspólnie, poprosiła nas o pomoc strona związkowa, zaangażowali się dyrektorzy powiatowych PUP-ów i WUP. Co ważne, po przebadaniu rynku co najmniej 14 firm z bliskiego rynku jest zainteresowane przyjęciem nowych ludzi – potwierdził Andrzej Buła.

Takiej perspektywy nikt się nie spodziewał

Robert Kafarski, zastępca przewodniczącego NSZZ Solidarność w Walcowni Rur Andrzej przyznaje, że załoga jest zszokowana. – Nic nie wskazywało na to, że zakład zostanie zlikwidowany. Od wielu lat jako pracownicy interweniowaliśmy u pracodawcy, że zakład jest niedoinwestowany. Nie trafiało to do naszego właściciela, a teraz postanowił zlikwidować zakład – wyjaśnił. Jak dodaje, planowane zwolnienia najbardziej dotkną starsza załogę. – O ile młodzi znajdą rozwiązanie i się przekwalifikują, to starsi mają zdecydowanie trudniej. Większość załogi stanowią ludzie 50, 55 lub nawet 60 plus. Część nich pracowała przez 35-40 lat w warunkach szkodliwych.  Ustawa z 2008 roku pozbawiła ich możliwości przejścia na emeryturę na starych zasadach, a są to ludzie naprawdę naznaczeni pracą – przyznał.

Gerard Mańczyk w Walcowni Andrzej przepracował 45 lat. Obecnie jest już na emeryturze pomostowej. Pamięta czasy prosperity, zmiany ustrojowe i restrukturyzację, podział na firmy, ale też prowadzone inwestycje przed i po prywatyzacji. – Od kilku lat w kwestii inwestycji nic się nie działo. Wiemy, że bardzo mało inwestowano w odtworzenie majątku ciągu walcowniczego. Zaniechanie tych projektów to był przełomowy moment dla przyszłości zakładu – wyjaśnił.

Czy jest szansa na uratowanie zakładu? – W DNA związkowca zawsze jest nadzieja na uratowanie zakładu, zwłaszcza w miasteczku, które liczy 6 tysięcy mieszkańców, a 435 pracowników będzie zwalnianych. Liczymy na to jako związkowy, liczą na to pracownicy. Mam tu na myśli kontynuację tego co robimy, albo doporowadzenie do innej formy produkcji, przy zachowaniu obecnych miejsc pracy – mówił Dariusz Brzęczek, przewodniczący zarządu NSZZ „Solidarność” Regionu Śląska Opolskiego.

Tomasz Langier został dyrektorem walcowni Andrzej zaledwie dziewięć dni temu. – Sytuacja w całym hutnictwie jest nieciekawa. Żaden zakład metalurgiczny w Polsce nie daje sobie rady z konkurencją, która nas zalewa. To m.in. to, co płynie do nas z rynku chińskiego, koszty materiałów. Walcownia Rur Andrzej nie ma swojej stalowni, musimy kupować wsad. Dostawcy wsadu regulują warunki – przyznał.

Maciej Kalski zaznacza, że Wojewódzki Urząd Pracy w Opolu przygotował dwie możliwości. – Ministerstwo Pracy ogłosiło nabór na rezerwę z Funduszu Pracy dla podmiotów zwalnianych na aktywizacje i przywrócenie na rynek pracy tych osób. PUP w Strzelcach Opolskich złożył taki wniosek do Ministerstwa, został on pozytywnie oceniony przez marszałka i czekamy na reakcje ministerstwa. Druga opcja to uruchomienie w trybie pilnym tzw. projektu outplacement z funduszy europejskich FEO – to m.in. dotacje, szkolenia, kursy  czy doradztwo. Mamy też informacje, że do PUP w Strzelcach Opolskich zwracają się pracodawcy oferujący miejsca pracy zbliżone do pracy obecnie wykonywanej. Pierwszym adresem jest właśnie PUP Strzelce Opolskie, a także PUP Olesno, ponieważ część osób zatrudnionych pochodzi właśnie stamtąd. Pamiętajmy, żadne wypowiedzenie nie zostało wręczone, mamy jeszcze trochę czasu na przygotowanie się.

Wszyscy chcą pomóc

Potwierdza to starosta strzelecki Waldemar Gajda. – Do działania przystąpiliśmy jak tylko otrzymaliśmy informacje o planowanych zwolnieniach grupowych. Wiemy, że mają one nastąpić w trzech transzach. Ponad 330 pracowników to mieszkańcy powiatu strzeleckiego, pozostali to osoby z okolicznych miejscowości sąsiednich powiatów, czyli powiatu lublinieckiego i oleskiego. Stworzyliśmy miejsce kontaktowe PUPU w Zawadzkiem, które już od przyszłego tygodnia będzie informować o potencjalnych miejscach pracy, planujemy targi pracy. W oparciu o dane z firmy przeanalizowaliśmy potencjał pracowniczy – wiemy, w jakim są wieku, jakie mają kwalifikacje.  Miejsc pracy jest tyle, że w pierwszej transzy zwolnień wszyscy pracodawcy będą zainteresowani pracownikami. Będziemy też oferować pracownikom dowozy z Zawadzkiego w kierunku strefy ekonomicznej. Pracownicy nie zostaną sami – deklaruje starosta strzelecki.

kk

Udostępnij wpis:

Nasze serwisy